A wszystko to przez jedną rzekę i jeden poetycki tom. Można powiedzieć, że ta historia zaczyna się w momencie, w którym poetka Małgorzata Lebda czyta o planach budowy drogi wodnej E40. Inwestycja ta miałaby połączyć Morze Czarne z Bałtykiem, jej powstanie wymaga między innymi betonowania koryt dzikich rzek. Przeciwko budowie drogi

Staram się być empatyczna, więc książki pożyczam. Lubię, kiedy wracają do mnie i noszą ślady czytania. Z Małgorzatą Lebdą, poetką, stypendystką Poznańskiej Nagrody Literackiej 2017 rozmawia Anna Solak. Co w tej chwili czytasz? Mnóstwo rzeczy, dzielę uwagę pomiędzy prozę, esej, poezję, lektury czysto akademickie i książki związane ze wspinaniem. Wspinasz się? Tak. Mój mąż jest himalaistą, wspinanie to właściwie miła, ale i wymagająca konieczność naszego bycia razem. To swoją drogą ciekawe, jak nasz dom jest podzielony tematycznie, właściwie według naszych konkretnych pasji i zamiłowań: jedna z jego części jest zarezerwowana dla pozycji związanych z górami, inna dla poezji, kolejna dla prozy, a przy moim biurku są obszary eseju, dzienników i reportaży. Czytam impulsywnie i chaotycznie, potrzebuję różnych bodźców. Pewnie cię to nie zaskoczy, że jedną z moich aktualnych lektur są wiersze Stanisława Barańczaka. Wróciłam do nich po latach. Ale przy tym – jeśli mówić tylko o poezji – czytam mnóstwo nowości, z przerwami na klasykę: Różewicz, Miłosz. Od momentu wydania przez WBPiCAK „Wierszy zebranych” Juliana Kornhausera sięgam po tę książkę bardzo często. Cieszę się, że dzięki temu wydaniu można tę twórczość objąć w całości. O ile dobrze kojarzę, dużo jest do obejmowania. Zdecydowanie. W dodatku lubię się nią dzielić. Czytając, robię zdjęcia i wysyłam do znajomych, o których wiem, że dany wiersz coś w nich poruszy. Te teksty są wizjonerskie, niesłychanie aktualne. Innym poetyckim olśnieniem było wydane w Biurze Literackim „21 wierszy miłosnych” Adrienne Rich. To intymne wiersze pisane przez kobietę do kobiety. Przepiękne, poruszające. Podobnie jest z listami Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego. Kompletny zachwyt! Ale i smutek, bo to jednak ostatecznie żadne love story. Porażające, jak zmienny jest Iwaszkiewicz w tych listach – czuły, gdy pisze o skórze kochanka i o tym, że kupił mu krawat, a za moment wściekły, gdy dowiaduje się, że ten nie jest wobec niego do końca uczciwy. A co z prozą? Czytam właśnie „Ruiny i zgliszcza” Wellsa Towera. Moc! Poza tym „zmagam” się z prozą Karla Ove Knausgårda. W tej chwili jestem przy ostatnim tomie „Mojej walki”. To narkotyczna lektura. Lubię jego zamiłowanie do szczegółów. Poruszył mnie wątek śmierci ojca. Jest taki fragment – dzieje się na przestrzeni kilkudziesięciu stron – kiedy autor wraz z bratem porządkują dom po zmarłym, proste czynności urastają tam do rangi symbolu. Knausgård zmaga się z przeszłością, wystawiając siebie i bliskich na całe spektrum emocji, wszystko jest bardzo sensualne – to lubię w literaturze. Jeśli miałabym podać jeszcze kilka nazwisk, do których aktualnie wracam w lekturze, to byliby to: Wiesław Myśliwski, Thomas Bernhard, Witold Gombrowicz i jeszcze Herta Müller, która jest dla mnie niebywale poetycka. Robi w prozie to, czego często poszukuję właśnie w poezji. Dotyka istoty, o której – podejrzewam – poeci marzą. Ty też? Nie myślę o tym w kategoriach zazdrości, ale w kategoriach rozszerzania wrażliwości. Patrzę na nią z uwielbieniem za to, że pokazuje, w jaki sposób można pracować w języku. I jeszcze jedna bardzo ważna dla mnie kobieta – Susan Sontag, której „Dzienniki” i pozostałe książki – jestem o tym przekonana – wpłynęły na moje życiowe wybory. To wspaniałe uczucie, kiedy po skończeniu „Dzienników” miałam wrażenie, że właśnie przeżyłam czyjeś życie. Jest dla mnie ważna, bo pokazała kobiecą siłę, stała się jedną z najważniejszych myślicielek współczesności i zrobiła to siłą własnego umysłu. Bardzo ważna lektura, zwłaszcza dzisiaj, w dobie czarnych protestów. Sontag pokazała, że warto inwestować w siebie, podążać za instynktami. I jeszcze, że mądrość czyni nas silniejszymi. I na tym polega nasza autonomia? Tak uważam. Skoro przeszłyśmy do tego w naturalny sposób – dzielisz literaturę na kobiecą i męską? Absolutnie nie. Nigdy nie patrzyłam na nią w ten sposób. Pytanie jest oczywiście sztuczne, bo i te podziały są sztuczne. Moim zdaniem literatura dzieli się po prostu na dobrą i złą. Akurat w przypadku tegorocznej Nagrody – Stypendium im. Barańczaka dominowały kobiety, więc chcę myśleć, że chodzi tylko o jakość. Ja też chcę wierzyć, że zawsze tak jest. Wracając do książek – Twoje cyrkulują po świecie? We wszystkich życiowych aktywnościach staram się być empatyczna, więc książki pożyczam. Lubię, kiedy wracają do mnie i noszą ślady czytania, bo to oznacza, że żyją. Sama najczęściej pożyczam od mojej siostry bliźniaczki. Basia zakreśla, podkreśla, stawia pytajniki, robi przypisy na marginesach. To dodatkowa wartość lektury: dzięki temu widzę rytm jej czytania, w jaki sposób książka na nią działała, sprawdzam przy tym, czy na mnie działa w ten sam sposób. A co z nowoczesnymi nośnikami? Czytnikiem, audiobookami? Dla mnie to, że mogę położyć się na łóżku i poczuć ciężar książki jest bardzo ważne. Często zasypiam z książką na piersiach. Ważna jest też okładka, lubię ją czuć, badać. O zapachu książki już nawet nie wspomnę. Poza tym nasze koty – Azja i Ignacy – uwielbiają kłaść się w czytanych właśnie książkach. Trudno im to odbierać. Kolekcjonuję też stare fotografie, które służą mi potem za zakładki. No a jak ich użyć w czytniku? W takim razie masz coś wspólnego z Jackiem Dehnelem. On też kolekcjonuje stare zdjęcia. Ciekawe jest dla mnie to, że książki wciągają te fotografie. Zdążę o nich zapomnieć, a tu niespodziewanie po pięciu latach zdjęcia odnajdują się w jakiejś książce. To miłe odkrycia. Niestety, podkreślam, załamuję rogi, czasem czynię też zakładkami, co tylko podejdzie mi pod rękę: aktualny bilet miesięczny, listy, banknoty… Niestety? To jeszcze nie najgorsze, co można zrobić książce. Niektórzy wyrywają im kartki i noszą je potem przy sobie. Martin Pollack opowiadał mi o pracowniku internatu, w którym mieszkał jako chłopiec, który takie wydarte strony na zawsze wyrzucał. Taka nonszalancja połączona z pewnością siebie. O nie, naprawdę? W takim razie muszę jeszcze popracować nad swoimi technikami (śmiech). Wracasz czasem do swoich pierwszych książek? Jeśli chodzi o książki z dzieciństwa ważną lekturą były dla mnie „Dzieci z Bullerbyn”, których świat przypomina mi własną wioskę, Żeleźnikową Wielką, leżącą w Beskidzie Sądeckim. Ważne są też tomy poetyckie i proza Tadeusza Nowaka. Był bardzo uwrażliwiony na kwestię zwierząt. Można powiedzieć, że jego teksty wpisują się w dzisiejszą ekopoetykę. Od pierwszego przeczytania „Czarodziejskiej góry” wracam do niej często, ale w sposób bardzo nieusystematyzowany, można chyba powiedzieć kompulsywny, jestem pod ogromnym wrażeniem języka, otwieram ją na chybił trafił i daję się porwać. Mam znajomą, która codziennie otwiera Biblię, czyta jakiś fragment i twierdzi, że zawsze dopasowuje się on do jej codziennego życia. Myślę, że mam podobnie z Mannem. Czyli to, co w książce nagle wychodzi z książki do życia? Nikt wcześniej mi o tym nie opowiadał, ale może to kwestia twojej poetyckiej wrażliwości. Chyba trzeba to sobie po prostu uświadomić. Też wcześniej o tym nie myślałam, dopiero nasza rozmowa wydobyła to na światło dzienne. Lubisz albo nie cierpisz jakiegoś bohatera literackiego? To bardzo dobre pytanie. Niech pomyślę… Kto mi zaszedł za skórę? Niekoniecznie zaszedł, choć umówmy się – zazwyczaj źli bohaterowie są ciekawsi od tych dobrych. W pierwszym momencie przyszedł mi do głowy narrator „Mojej walki”, czyli sam autor. Jest nieobliczalny i to mi się w nim podoba. Sama mam stosunkowo uporządkowany tryb życia, praca na uniwersytecie poukładała mi pewne rzeczy, ale miewam momenty, w których myślę o tym, żeby to wszystko rzucić i wyjechać na wieś albo w góry. Brzmi jak standardowa narracja pracownika korporacji. Niestety, uczelnia to w pewnym sensie też korporacja. Mówię to ze smutkiem, a mam oczywiście na myśli całą tę administracyjną otoczkę, nie dydaktykę, którą osobiście uwielbiam. Ale wracając do „Mojej walki” – ta książka potrafi uwrażliwić. Teraz inaczej patrzę, inaczej obserwuję. To też wielka siła literatury, dzięki dobrej książce przechwytujemy czy też uczymy się innych narracji. Przyłapuję się często na tym, że na przykład jadąc pociągiem czy tramwajem, patrzę na ludzi i… …i myślisz Knausgårdem? Tak. Choć czasem jego narracja bywa po prostu wkurzająca. Można go kochać albo nienawidzić. Ale coś musi w nim być, skoro wracamy do niego już trzeci raz. Przypomina mi to „Małe życie” Hanyi Yanagihary, moje ostatnie olśnienie, które też jest obłędnie wciągające, zarywa noce i sprawia, że koleżanka, której poleciłam tę książkę, wysyła mi SMS-a: „Przez ciebie płaczę na 208 stronie…”. Świetnie! Wspaniała rekomendacja. Przeczytam tę książkę! rozmawiała: ANNA SOLAK MAŁGORZATA LEBDA (ur. 1985) – poetka, nauczycielka akademicka, fotograficzka. Dorastała w Żeleźnikowej Wielkiej, beskidzkiej wsi. Doktor nauk humanistycznych (specjalność teoria literatury i sztuk audiowizualnych). Autorka czterech tomów poetyckich (ostatni to „Matecznik”, WBPiCAK, Poznań 2016). W 2017 roku została laureatką Poznańskiej Nagrody Literackiej – Stypendium im. Stanisława Barańczaka. Ultramaratonka i taterniczka. Mieszka w Krakowie. ANNA SOLAK (ur. 1987) – dziennikarka i redaktorka miesięcznika „IKS” i portalu Absolwentka historii, dziennikarstwa i Polskiej Szkoły Reportażu. Miłośniczka literatury pięknej i non-fiction. Książki darzy miłością nieokiełznaną i bezgraniczną, czytając je namiętnie w każdej wolnej chwili i dowolnym miejscu.

Każdy wypadek można zza biurka zinterpretować, stawiając zarzuty nieodpowiedzialności, ignorancji. Celują w tym zwłaszcza ci, którzy nigdy nie mieli na sobie…
Justyna Kowalczyk nie unika kontaktu ze swoimi fanami, których grono wciąż jest bardzo liczne, mimo że biegaczka już jakiś czas temu zakończyła swoją zawodową karierę. W ostatnim czasie aktywność mistrzyni olimpijskiej skupiła się wokół 29. finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Justyna Kowalczyk wraz ze swoim mężem otwarcie wspierają WOŚP i nie inaczej było w tym roku. jej stanowisko w stosunku do kierowanej przez Jerzego Owsiaka fundacji wywołało jednak u internautów różne, nie tylko pozytywne emocje. Wśród komentarzy pod postem Justyny Kowalczyk na Twitterze, wyrażającym wsparcie dla WOŚP, pojawiły się także takie, które odnosiły się do… spraw rodzinnych byłej biegaczki. Jeden z komentujących znacznie przekroczył granicę, na co Justyna Kowalczyk nie mogła przymknąć oka. HORROR skoczków powróci?! To znów może być wielka katorga, wygląda to fatalnie W minionym roku Justyna Kowalczyk wyszła za mąż za Kacpra Tekieli. Fani byli zaskoczeni, bowiem sportsmenka nie zdradziła wcześniej daty swojego ślubu. Zewsząd zaczęły spływać gratulacje. Teraz, po kilku miesiącach od ceremonii, niektórzy fani zaczęli się zastanawiać, kiedy małżeństwo zdecyduje się na powiększenie rodziny i nie zważając na to, że może być to niekomfortowe, zaczynają pytać kiedy para będzie miała pierwszego potomka. Jeden z fanów okazał się jednak jeszcze odważniejszy i wprost napisał… żeby para „brała się” za powiększenie rodziny - Państwo Tekieli, brać się za potomstwo. Naród tego potrzebuje – napisał internauta. Obok tego wpisu Justyna Kowalczyk nie potrafiła przejść obojętnie. Oburzona sportsmenka postanowiła szybko i bezlitośnie odpowiedzieć - Proszę w nasze życie buciorami swoimi nie włazić. Dziękuję i pozdrawiam – odpisała Justyna Kowalczyk. Żona Kubackiego pokazała KRÓLEWSKI wózek córki. Dawid z dumą wozi w nim Zuzannę, kosztowne cacko Trudno dziwić się byłej biegaczce, ponieważ ponaglanie w tak intymnych sprawach przez anonimową osobę jest niezwykle niestosowne. Internauta zorientował się jednak, że popełnił błąd i postanowił przeprosić za swoje zachowanie. Justyna Kowalczyk ostro krytykuje władze ws koronawirusa
More info coming soon. The Swiss police received the report on Wednesday at around 16.30. According to the information provided, Tekieli “was alone on a ski trip in the Jungfrau area when he had an accident in the Rottalsattel area for reasons not yet clarified.” A search flight was carried out immediately on the same… Continue reading Kacper Tekieli is Numer dostępny w wersji online: Literatura Biblioteka tabu – Małgorzata Lebda Zaduszki, anegdoty, wódczane wspominki… – Józef Baran Tabu chichotu. O instytucji „kobiecego” śmiechu (wypisy i poszlaki) – Anna Kapusta Sto osiemnasty dzień – Anna Bagriana Ballada o żyletce – Wojciech Pestka Miłość i erotyka w XV-wiecznej powieści rycerskiej – Rozalya Sasor Kraków jako miejsce, jako stan ducha… – rozmowa z Bronisławem Majem – Małgorzata Lebda O tomie poezji Bronisława Maja „Gołębia, Krupnicza, Bracka” – Leszek Aleksander Moczulski wiersze: Olga Lalić-Krowicka, Szymon Babuchowski, Kacper Tekieli XVI OGÓLNOPOLSKI KONKURS POETYCKI „DAĆ ŚWIADECTWO” 2008 – wiersze laureatów Sztuka SZTUczKI UCIEKANIA (OD) ŚMIERCI – Monika Ruszało Niedotykalne – Marta Lisok Refleksje na marginesie wystawy Henryka Stażewskiego zmienny/konsekwentny. O ciągłości w geometrii i uporze w abstrakcji – Krzysztof Siatka Figury artystyczne – Alexandra Hołownia Dozwolone od lat 18 – Alexandra Fly – Alexandra Hołownia Na płaszczyźnie wyczekiwania. O wnikaniu tabu w twórczość Alicji Żebrowskiej – Agnieszka Kwiecień Zbrodnia i zabawa – postrzeganie dekoracji w designie – Agata Antonowicz Muzyka Ucho białego – Tomasz Gregorczyk Pierre Favre: poeta perkusji – Tomasz Gregorczyk Teatr T jak tabu, T jak teatr – Dariusz Kosiński Siedem bestii jego. Trzydziesta rocznica śmierci Wiesława Dymnego – Magdalena Jankosz Archeologia Archeologia i śmierć – Grzegorz Gregorczyk Kilka uwag na temat tabu wśród starożytnych i współczesnych Indian Północnoamerykańskich – Radosław Palonka Charakterystyczne cechy kultury greckiej w zakresie związków międzyludzkich… Ateny klasyczne… – Dominka Konarska Filozofia Powszechne mniemanie o filozofii – Adrianna Smurzyńska Fotoreportaż Pierwszy raz krakowskiego studenta historii sztuki – Agnieszka Kwiecień Siostry Godlewskie – życiorys, wiek i miejsce urodzenia. Słynne celebrytki, rozpoznawane na każdym kroku, zyskały rozgłos dzięki swojemu kanałowi na YouTube dzięki swoim popisom wokalnym, mocnym makijażom oraz skąpym stylizacją to duet, w skład którego wchodzi Esmeralda i Małgorzata. Niewiele osób wie, że prawdziwym imieniem
Kolejny wyczyn do swojego dorobku może dopisać Kacper Tekieli. Polski alpinista pokonał solo drogę Laupera na Eigerze w niecałe 10 godzin. 14 Listopada 2019, 16:30 PAP / Marcin Obara / Na zdjęciu: Kacper Tekieli Jako jedyna kobieta na świecie 9 razy weszła na Everest. Pracuje na zmywaku, za płacę minimalną 35-letni Kacper Tekieli pochwalił się w mediach społecznościowych pokonaniem północno-wschodniej ściany Eigeru (szczyt w Alpach Berneńskich - przyp. red.) drogą Laupera. Na uwagę zasługuje fakt, że gdańszczanin szlak przebył w osamotnieniu. "Przewyższenie 1800 metrów i wspinaczka w lodzie, a wszystko w nieco ponad 10 godzin" - napisał w mediach społecznościowych sklep "Polar Sport" - jeden ze sponsorów Tekieliego. Polski alpinista i instruktor wspinaczki sportowej specjalizuje się w zdobywaniu szczytów solo w jak najszybszym czasie. Ostatnio głośnym echem w środowisku odbiło się jego wejście na cztery granie na szwajcarsko-włoskim Matterhornie w czasie 17 godz. i 30 min. Więcej o jego osiągnięciach przeczytasz Tekieli jest partnerem Justyny Kowalczyk, co potwierdziło się podczas gali z okazji 100-lecia PKOl, która miała miejsce pod koniec października (zobacz TUTAJ).ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio #9: Artur Mikołajczewski. Powrót z zaświatów WP SportoweFakty Polska Alpinizm Justyna Kowalczyk Kacper Tekieli Sporty zimowe
\n \n \nkacper tekieli małgorzata lebda
Kacper Tekieli urodził się 23 listopada 1984 roku. Zajmował się wspinaczką sportową, był też instruktorem z tytułem nadanym przez Polski Związek Alpinizmu. Od września 2020 roku był mężem Justyny Kowalczyk, legendy polskich biegów narciarskich. 2 września 2021 roku w Krakowie urodził się pierwszy syn pary - Hugo.
REDAKCJA: MEDIAPOP Sp. z ul. Nowogrodzka 18A lok. 21 00-511 Warszawa NIP: 7010518274 REGON: 362622422 KRS: 0000589873

Małgorzata Lebda była pierwszą żoną Tekielego. Dodała poruszający wpis. Justyna Kowalczyk nie była pierwszą żoną Kacpra Tekielego. Przed laty był on związany z Małgorzatą Lebdą

– Istotą wspinania jest współpraca, partnerstwo, poświęcenie, rozumienie potrzeb drugiej osoby. Jest lista celów każdej wyprawy: wrócić w komplecie, jako grupa przyjaciół, a dopiero kolejne to cele sportowe. Podzielam ten pogląd. Samo wejście na szczyt, ukończenie drogi czy odwrót kilkadziesiąt metrów przed szczytem to indywidualne wartości ważne dla nas czy naszych ambicji. Natomiast wydaje mi się, że jedzie się po to, żeby próbować, spędzać tam czas, wspinać się. Sam fakt wspinania, bycia “w drodze” najważniejszy – opowiada Kacper Tekieli*, himalaista i alpinista, instruktor wspinaczki sportowej. Fot. Renata Dąbrowska JAKUB KNERA: Urodziłeś się nad morzem. Co zachęciło cię do wspinania po górach? KACPER TEKIELI: Jeżdżenie z rodzicami na narty w góry w młodości. To nie miało nic wspólnego ze wspinaniem, ale sam górski klimat i otoczenie, przyroda, zachęciły mnie do tego, aby tam wrócić. Dopiero po wielu latach – bo stosunkowo późno zacząłem się wspinać – powróciło to do mnie. Od razu natomiast poświęciłem temu sto procent swojego czasu. Kiedy? Nie do końca zdawałem sobie sprawy jak ważne są dla mnie góry. W pewnym momencie pojawiła się we mnie nostalgia, pewnie jeszcze w liceum. Zacząłem tam jeździć, natomiast na dobre wszystko rozkręciło się na studiach. Byłem na filozofii i wziąłem urlop dziekański – stwierdziłem, że przez rok chcę pomieszkać w górach. Pojechałem w Bieszczady, co uświadomiło mi, że to otoczenie jest dla mnie. Tam podjąłem kluczowe decyzje na temat tego, że chciałbym się później wspinać po górach drogami wspinaczkowymi. To wszystko rozegrało się w mojej głowie, nikt nie zabrał mnie na żaden szczyt. Co dają ci góry? Tam wszystkie rzeczy dzieją się naprawdę. Nie ma konwenansów, udawania, to pierwotny świat. Nie ma miejsca na błędy, trzeba dążyć do perfekcji w tym, co się robi. Naprawdę jest zimno, naprawdę człowiek się boi, naprawdę słońce świeci w oczy do granic bezpieczeństwa. Prawdziwa jest też przyjaźń i śmierć. Wszystko jest namacalne i bardzo blisko. Wydaje mi się, że każdy człowiek ma taką tęsknotę za prawdziwymi wartościami. To dla ciebie sport czy turystyka? Część wspinaczy wyrasta ze sportu i środowiska sportowego, mi bliżej do turystyki. Ważniejsza jest dla mnie przygoda a nie wynik. Oczywiście poziom sportowy w pewnym momencie nabrał znaczenia i zaczęło mi na nim zależeć – jest we mnie obecny duch sportowy i chęć poprawy wyników, mierzenia się z trudnościami, chęć porównania się z innymi. Nie jestem niezależny czy wolny od konkurencji. Góry dają mi właśnie to: skrajny realizm i sportowego ducha. Jak z Bieszczad trafiłeś w trudniejsze miejsca? Kiedy chodzenie zmieniło się we wspinaczkę? W Bieszczadach w Schronisku pod Małą Rawką, poznałem ludzi, którzy się wspinali, jeździli w wyższe góry i to mnie zainspirowało. Wcześniej chodziłem już trochę po Tatrach i pozwalałem sobie na łatwiejsze drogi wspinaczkowe, nie wymagające ode mnie znajomości technik asekuracyjnych. Po zakończeniu urlopu dziekańskiego zrobiłem kurs skałkowy, potem taternicki, następnie taternicki drugiego stopnia. Pomyślałem, że skoro tak późno się wspinam, muszę nadrobić ten stracony czas. A kursy na pewno minimalizują ilość własnych błędów, na których człowiek się uczy, a więc chodzi nie tylko o czas, ale też bezpieczeństwo. Fisher Towers w stanie Utah, fot. Małgosia Lebda. Chciałeś być bliżej gór? Wiedziałem, że jeśli chcę się tym zająć na serio, muszę zamieszkać na południu Polski. Najpierw wyjechałem na pięć miesięcy na Alaskę, żeby zobaczyć to miejsce, ale też tam zarobić. Spędziłem tam bardzo udany sezon wspinaczkowy. Po powrocie, jako świeżo upieczony magister filozofii byłem gotów robić wszystko. Traf chciał, że znalazłem bardzo fajną pracę w Murowańcu, górskim schronisku. Przez tydzień pracowałem, a kolejny tydzień miałem wolny i tak cały czas. Spędziłem intensywny rok – częstotliwość z jaką się tam wspinałem mogłaby obdzielić początkującego wspinacza na cztery sezony. Robiłem to non stop. Ile byłeś w Murowańcu? Rok. Potem pojechałem do Krakowa, gdzie poznałem swoją przyszłą żonę. To miasto również jest bardzo dobrym miejscem, bo daje możliwość codziennego jeżdżenia w skały, ma infrastrukturę, która sprzyja treningowi wspinaczkowemu, a nad ranem w Tatry jedzie się stamtąd w godzinę i piętnaście minut. Powiedziałeś, że w pewnym momencie postanowiłeś zająć się wspinaniem „na serio”. Co to znaczy? Jeżeli chce się chodzić na trudne drogi wspinaczkowe, ściany o dużej powadze, gdzie możliwości asekuracji są słabsze albo chce się robić przejścia bez asekuracji, trzeba to robić często, żeby nabrać biegłości. Nie mam na myśli wypraw czysto turystycznych, ale w momencie, kiedy pojawia się możliwość zagrożenia życia, zagrożenia błędu, trzeba być w tym specjalistą – trzeba spędzać w górach co najmniej 120-150 dni w roku, nie licząc treningów na sztucznych ściankach i skałach. To wchodzi w krew. Z drugiej strony pojawia się ryzyko wpadnięcia w rutynę. Koncentracja to we wspinaniu podstawa. Po Tatrach chciałeś wchodzić wyżej? Myślałem o tym od początku mojej przygody ze wspinaniem. Dużo rozmawiałem o najwyższych górach – Karakorum, Himalajach – które zawładają umysłem. Wiedziałem, że w tamtym momencie, w 2006 roku, było jeszcze sześć niezdobytych zimą ośmiotysięczników, a wszystkie do tamtego czasu były zdobyte w tej porze roku przez Polaków. To taka narodowa specjalność: dużo cierpienia i tak dalej (śmiech). Bardzo zawładnęła mną myśl o K2 – to mityczna i niebezpieczna góra, na którą nikt nigdy nie wszedł zimą. Do dziś jest jedynym ośmiotysięcznikiem, który nie ma zimowego wejścia a do tego jest to drugi najwyższy szczyt świata. Praktycznie od początku o tym marzyłem, ale chciałem przejść klasyczną drogę wspinacza – wspinać się bardzo dużo, „robić metry”, wspinanie skalne, wspinanie w górach, wspinanie zimą, zdobywanie doświadczenia wysokościowego – żeby zobaczyć jak reaguje organizm na brak tlenu. Potem poznałeś Artura Hajzera, twórcę i szefa programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015. Zaproponował mi wyjazd w Himalaje. Nie osiągnąłem tam wielkiego sukcesu, ale na pewno zdobyłem kolejne doświadczenia, poznałem dobrze swój organizm i czuję, że to teraz procentuje, chociaż cały czas jestem na drodze nauki. To jest to dążenie do perfekcji i ciągłe wynajdywanie swoich braków – bardzo tego potrzebuję. Jeden z pierwszych sezonow w Tatrach, fot. Jędrzej Myśliński. Czym różni się organizowanie wyprawy zima od tej latem? Paradoksalnie latem jest więcej śniegu. Zimą wiatr jest tak mocny, że śnieg wywiewa. Zostaje szary lód. Zimą ginie mniej ludzi, jest mniejsze zagrożenie lawinowe, ale jest tak cholernie zimno – temperatury osiągają -40 czy -50 stopni – że to bardzo paraliżuje ruch. De facto nie byłem nigdy na wyprawie zimowej na ośmiotysięczniku. Najwyższe góry, na których wspinałem się zimą to Alpy. Ale przyznam, że z czasem ta zima w górach wysokich przestała mnie interesować. Dlaczego? Zrozumiałem, że istotą alpinizmu jest przejście trudnej ściany w jak najbardziej sprzyjających warunkach. A więc musi być jak najlepsza pogoda, jak najbardziej logiczna linia przejścia – zima jest tego zaprzeczeniem. Co było twoim sukcesem w Himalajach? Moja pierwsza wyprawa na Makalu skończyła się akcją ratunkową, w której udało się uratować dwóch kolegów, u których później doszło do licznych amputacji. Byli w nią zaangażowani ratownicy szerpańscy. To coś, co zostawiło we mnie bliznę. W następnych latach wziąłem udział w wyprawie na Broad Peak Middle, gdzie podjęliśmy decyzję o powrocie sześćdziesiąt metrów od szczytu, za sprawą mojej decyzji. Oceniłem, że poruszamy się zbyt wolno, grań do zjazdu jest bardzo niebezpieczna. Jedyne wejście, w 1975 roku, polskie z resztą, zakończyło się śmiercią kilku uczestników powodu kruchej skały. To wszystko miałem z tyłu głowy i bardzo blisko szczytu podjąłem decyzję o odwrocie. Niedawno byłem na wyprawie na Shivling w Himalajach Gharwalu w Indiach, gdzie działaliśmy w trzech niezależnych zespołach, ale w jednym z nich – na ścianie obok – doszło do wypadków śmiertelnych. Moje doświadczenia z Himalajami są dosyć ciężkie i na razie można powiedzieć, że pobrałem solidne lekcje. Czym więc jest sukces we wspinaniu? Mówi się, że nie sztuką jest wejść na szczyt, ale trzeba z niego zejść. Sukces ma kilka wymiarów. Stricte sportowym sukcesem jest poprowadzenie czy też powtórzenie drogi, szczęśliwe zejście. Istotą wspinania jest jednak współpraca, partnerstwo, poświęcenie, rozumienie potrzeb drugiej osoby. Jest lista celów każdej wyprawy: wrócić w komplecie, jako grupa przyjaciół, a dopiero kolejne to cele sportowe. Podzielam ten pogląd. Samo wejście na szczyt, ukończenie drogi czy odwrót kilkadziesiąt metrów przed szczytem to indywidualne wartości ważne dla nas czy naszych ambicji. Natomiast wydaje mi się, że jedzie się po to, żeby próbować, spędzać tam czas, wspinać się. Sam fakt wspinania, bycia “w drodze” najważniejszy. A co, kiedy trzeba się cofnąć? Jedna osoba nie da rady i podejmujecie taką decyzję? Jeżeli jest możliwość bezpiecznego odwrotu części zespołu to nie jest to żadna zdrada, nawet jest to wskazane: część realizuje plan, a część dba o to, żeby zadośćuczynić potrzebom kogoś słabszego czy chorego. Na pewno złą sytuacją jest, kiedy trzeba jak najwięcej rąk, żeby sprowadzić kogoś na dół, a ktoś inny kontynuuje atak na szczyt. Broad Peak Middle jest trzydzieści metrów niższy od głównego wierzchołka Broad Peak, znajdującego się w tym masywie, ale jest znacznie trudniejszy i bardziej skalisty. Na główny wierzchołek wchodzi się bez większych trudności, tutaj jest o wiele trudniej. W latach siedemdziesiątych to był największy poziom trudności, jaki człowiek pokonał na takiej wysokości. Mieliśmy zespół trójkowy, więc konfiguracja nie umożliwiała, aby ktoś zszedł bezpiecznie, a jednocześnie ktoś wszedł – ktoś musiałby zostać sam. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego? W zespole jest tak, że jeśli jedna osoba uzna, że nie powinniśmy wchodzić wyżej to reszta – jeśli są dobrymi partnerami – musi go posłuchać. Właśnie dzięki takim szybkim, prawidłowym decyzjom i zrozumieniu pozostałych członków zespołu zjechaliśmy bezpiecznie i tego samego wieczora byliśmy na obozie trzecim na wysokości 7100 metrów. Można powiedzieć, że cała wyprawa jest bez historii, w tym również bez złej historii. Na przełęczy Broad Col (7850 m npm), w drodze na Broad Peak Middle, Archiwum Kacpra. Mówiąc „bez historii” masz na myśli to, że nie udało się wejść na szczyt? Celem zastępczym było wejście na główny wierzchołek Broad Peak i to się udało innej trójce. Fajnie było wrócić z poczuciem, że coś się zrealizowało. Natomiast umówmy się, że w dzisiejszych czasach wejście normalną drogą na ośmiotysięcznik w pełnym sezonie nie należy już do wyczynów sportowych. To osobiste sukcesy poszczególnych osób. Ja uważam, że wyprawa nie odniosła sportowego sukcesu, ale zrealizowała te dwa pierwsze punkty, o których wspomniałem: wróciliśmy wszyscy i w dobrej komitywie. W Himalaje jedzie się długo, musisz przejść przez kilka obozów. Cała wyprawa trwa kilka tygodni. Masz szczyt na wyciągnięcie ręki, jesteś na końcu i decydujesz o odwrocie. Co ma się wtedy w głowie? To bardzo trudne decyzje, przeżywa się duże rozterki. Ale zawsze po udanym wycofie – a miałem bardziej skomplikowane wycofy w życiu – mam poczucie niedosytu, ale jednocześnie satysfakcji, że udało się zrealizować jakąś akcję bezpiecznie. Muszę powiedzieć, że te endorfiny buzują w człowieku tak samo jak po wejściu na szczyt. Poczucie panowania nad sytuacją jest najważniejsze i ono daje szczęście. Jak przygotowujesz się do wyprawy w Himalaje? Nie przygotowuję się jakoś szczególnie ponieważ jestem w ruchu cały czas. Nie ma tygodnia, w którym nie byłbym w Tatrach, bardzo dobrze się prowadzę, jeśli chodzi o rozrywki i używki. Na pewno należy być w bardzo dobrej formie aerobowej, czyli mieć odpowiednią wydolność organizmu. Należy przejść badania, spojrzeć w siebie, żeby zobaczyć czy trzeba jeszcze pobiegać czy powspinać, jeśli należy wzmocnić jakieś konkretne partie ciała oraz sprawdzić, czy ma się odpowiedni sprzęt. Amplituda temperatur na południowo-zachodniej stronie stoku Broad Peak jest bardzo duża: w namiocie latem w ciągu dnia może być 40 stopni a w nocy -20. Trzeba być na to przygotowanym. Ważne jest też odżywianie, to co ci smakuje na określonej wysokości. Bycie tak wysoko jest porównywalne ze stanem ciężkiego kaca: czasem nie chce się pić, wszystko jest spowolnione, nie masz ochoty na nic, nie wiesz co zrobić, żeby poczuć się lepiej. Trzeba znać swój organizm, wiedzieć, co pomoże w takiej sytuacji – tę wiedzę nabywa się latami. Ile trwa wyprawa na ośmiotysięcznik? Trzeba liczyć od półtora do dwóch miesięcy od drzwi do drzwi domu. Samo wejście zajmuje około czterech tygodni na wysoki ośmiotysięcznik a około trzech na niski, do 8200 metrów. Nie byłem na wysokości powyżej 8000 i podobno między tymi niskimi a wysokimi jest kolosalna różnica. Z perspektywy poziomu morza wydaje się, że to zaledwie kilkaset metrów, ale to inny świat. Jakie jest polskie środowisko wspinaczkowe? Są bohaterowie pozytywni i negatywni, są kłótnie i przyjaźnie, zdarzają się sytuacje, gdy ktoś komuś wbija nóż w plecy – nie jest to nieskazitelna brać. Ale warto oddzielać przyjaciół od kolegów, wiedzieć od kogo czego można oczekiwać. Wydaje mi się, że pomimo tego to zwyczajni ludzie ze wszystkimi zaletami i wadami, jakie mają wszyscy. Jest rywalizacja? Zdecydowanie. Być może większość – jestem prawie przekonany – powie, że z nikim nie rywalizuje, ale coś takiego się czuje. A widać to teraz, w dobie Facebooka, kiedy na bieżąco ludzie często skaczą tam sobie do gardła. Są odważniejsi tam albo na forach internetowych, gdzie pozwalają sobie na więcej niż są w stanie powiedzieć prosto w twarz. Są niesprawiedliwe oceny, oskarżenia, sportowa zazdrość i niespełnione ambicje, ale też kwestie charakteru. Skończył się Program Polski Himalaizm Zimowy, który funkcjonował w latach 2010-2015. Co dalej? Artur Hajzer, pomysłodawca i kierownik tego projektu zginął w 2013 roku. Schedę przejął po nim jego wspólnik i partner wspinaczkowy, Janusz Majer, który ten program kontynuuje, ale już pod nazwą „Polskie Himalaje”. Nie chodzi tylko o zdobycie zimowe szczytu K2, ale również o przejście szeregu trudnych ścian, ale też pomoc w logistyce i umożliwienie polskim wspinaczom wspinania na najtrudniejszych ścianach świata. Widok ze stoków Broad Peak, widok na K2, fot. Alex Gavan. Co w tym momencie oceniasz jako swój największy sukces? Mam szereg przejść w Tatrach, które dały mi najwięcej satysfakcji. Nie wiem, jak one są odbierane, ale nie to definiuje sukces. W Alpach z kilkunastu ścian, które udało mi się przejść zimą, największą przygodą była północna ściana Eigeru. To najbardziej znana góra w historii alpinizmu ekstremalnego, na punkcie której obsesję miał już Hitler – bardzo chciał, żeby została zdobyta przez wspinaczy III Rzeszy… Robiłem trudniejsze rzeczy, natomiast tę ścianę uważam za swoją największą przygodę. Jakie masz najbliższe plany? K2? Raczej chciałbym poprowadzić jakąś piękną drogę tam lub na innym wysokim szczycie, taką której nikt wcześniej nie przeszedł. Chciałbym jak najdłużej się wspinać i czerpać z tego jak najwięcej radości. Nie odróżniam wspinania od życia: życie jest wspinaniem, a wspinanie życiem. Nie zmierzam do konkretnych celów, ale to, co robię jest celem, do którego doszedłem. Podchodzisz do wspinania w sposób rozważny. Jest w tym dużo instynktu samozachowawczego, popartego doświadczeniem. Myślę, że każdy, kto się wspina i nadal żyje, powie to samo. Mam jeszcze wiele słabych stron, nad którymi pracuję. To łączy się z tym, że wycofy, akcje, które nie udały się sportowo, ale udały się decyzyjnie nie raz sprawiły, że byłem z siebie dumny, bo podjąłem taką a nie inną decyzję. Wchodzi się wtedy, kiedy pozwalają na to wszystkie okoliczności: forma, pogody i warunki. Bo w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby umieć się zachować, a nie tylko wejść. Wspinanie to coś więcej niż hobby? Nie traktuję wspinania jako formy spędzania wolnego czasu. Ustawiłem pod to całe życie, zarówno zawodowe jak i rodzinne, więc na pewno jest to coś więcej. Wszystkie plany i większość marzeń jest ukierunkowanych na wspinanie. Być może jest to jakiś rodzaj obsesji czy uzależnienia. Zdaję sobie sprawę, że może nie brzmieć to dobrze (śmiech), ale traktuję to na poważnie. Co w górach jest najważniejsze? Bycie w górach jest celem samym w sobie. Góry to jedyne miejsce, w którym czuję, że nie marnuję czasu, jestem na właściwym miejscu. Jednocześnie wiem, że wymaga to ode mnie szeregu cech, dzięki którym mogę się wreszcie zaprezentować… przed samym sobą. Spełniam swój potencjał, jestem wtedy najlepszą osobą jaką mogę być. [white_box] *Kacper Tekieli to członek Klubu Wysokogórskiego Trójmiasto, instruktor wspinaczki sportowej, zamieszkały w Krakowie. Wspinał się w górach USA i Alpach. W Tatrach przeszedł blisko 100 dróg, w tym około 60 zimowych, wielokrotnie w samotnym stylu. W 2010 roku w ramach VI International Elbrus Race, wbiegł na najwyższy szczyt Rosji w niecałe 5 godzin. Od 2010 roku uczestnik programu „Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015” w ramach którego wziął udział w wyprawach na Makalu (8463m) i Broad Peak Middle (8016m). [/white_box] Marit Bjoergen, a titled Norwegian ski runner, expressed her condolences to Justyna Kowalczyk, who lost her husband in tragic circumstances a few days ago. Climber Kacper Tekieli, with whom the Polish champion married less than three years ago, died in an avalanche in Switzerland. On May 17, 38-year-old Kacper Tekieli, a specialist in mountain climbing,… Continue reading Kacper Tekieli is
Historię nowożeńców, którzy przez krótką chwilę cieszyli się obrączkami na palcach, opisał "Daily Mail". Tuż po złożeniu przysięgi panna młoda potknęła się. Jej świeżo upieczony mąż skomentował całe zajście słowami: "jesteś głupia". Nie musiał czekać długo na reakcję małżonki. Kobieta poczuła się urażona. Do tego stopnia, że poprosiła od anulowanie małżeństwa. Jej prośba została spełniona. W związku z tym rozwiodła się z partnerem raptem po trzy minuty od zakończenia ceremonii. To bez wątpienia najszybszy rozwód i jednocześnie najkrtótsze małżeństwo na świecie. Kobieta zyskała sympatię internautek, które uważają, że postąpiła słusznie, nie dając się obrazać mężowi. A wy jak uważacie? Zareagowała zbyt impulsywnie czy podjęła słuszną decyzję?
Małgorzata Lebda: Gdy umierało zwierzę, ojciec mówił: "Takie jest życie". To samo mówił, kiedy umierał człowiek; Psia miłość. Osamotnione psy postawione przed wyborem: człowiek czy miska, zawsze wybiorą człowieka; Byłam zszokowana, że wkrótce umrę. Dla wielu ludzi to może oznaczać koniec, depresję. Ja przystąpiłam do Justyna Kowalczyk długo nie miała szczęścia w miłości. Mistrzyni olimpijska kilka lat temu wyjawiła, że miała romans z żonatym dziennikarzem sportowym, który przypłaciła ciężką depresją. Kowalczyk wyznała również, że spodziewała się dziecka, ale ciąża zakończyła się poronieniem. Problemy osobiste odbiły się na formie biegaczki narciarskiej i jakiś czas później zdecydowała się zakończyć karierę. W 2019 roku wyszło na jaw, że Justyna znów jest zakochana - na jednej z imprez Komitetu Olimpijskiego pojawiła się w towarzystwie alpinisty i instruktora wspinaczki sportowej Kacpra Tekieli. Od tamtej pory chętnie publikowała w mediach społecznościowych zdjęcia z także: #dziejesiewsporcie: Kowalczyk odżyła. Jest w swoim żywioleW piątek Kowalczyk podzieliła się z fanami radosną informacją. Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że na wszystko w życiu musi przyjść odpowiednia pora. Przyszła. Od wczoraj Justyna Kowalczyk-Tekieli - podpisała zdjęcie, na którym roześmiana pozuje z bukietem gratuluje! Oceń jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze Poznalam prywatnie Panią Justynę. Przemiła kobieta. Dużo miłości życzę Gratulacje 😁 szczęścia i miłościSuper, niech im sie wiedzieNajnowsze komentarze (269)Niestety, dopadł ją żigolak. Facet jest narcyzem. Uwiódł ją, żeby się na niej promować i żeby fundowała mu wyprawy alpinistyczne, na co poprzedniej żony nie było stać. I dopóki spełnia jego oczekiwania, to jest między nimi dobrze, ale kiedyś się przekona, że on na niej żeruje. Pierwsza żona Tekielego była Małgorzata Lebda byli szczęśliwym małżeństwem Kowalczyk buduje swoje szczęście na cudzym nieszczęściu ale karma wracaJustynko duzo zdrowia w czasie kwarantanny życzymySzkoda ze weselnicy Justyny pozarażali sie ale jednak musze to powiedziec za duzo usmiechow i wybauszone zeby to nie przystoi pani zle wyglada i tym sie nie warto chwalic siePrzeurocza dziewczyna, Wszystkiego najlepszego Pani Justyno, dużo miłości życzę No i okazuje się, że można nie rozbijać rodziny i znaleźć szczęście?Wszystkiego najlepszego Justyno. Jesteś wspaniałą kobietą i wyjątkową Polką. No i mam Twoje zdjęcie z moją córką ;-). Gratulacje i życzenia szczęścia bo wiele osiągnęła ale też dużo wycierpiala Pracowalam w Niemczech gdy stawiła Polskę ...Niemcow zzerala zazdrosc a mnie rozpierala duma.. Dużo szczęściaNiech się wiedzie ! Wszystkiego dobrego ! People named Małgorzata Tekieli. Find your friends on Facebook. Log in or sign up for Facebook to connect with friends, family and people you know. Log In. or. Sign Up.
Fot. Materiały prasowe Mercedes O TYM SIĘ MÓWI Justyna Kowalczyk i Kacper Tekieli wzięli ślub! Panna młoda wybrała nietypową kreację Podzieliła się wyjątkowym zdjęciem! Gratulujemy! Fot. Materiały prasowe Mercedes To wspaniała wiadomość nie tylko dla fanów sportu! Justyna Kowalczyk, wybitna biegaczka narciarska, wzięła ślub z ukochanym, alpinistą Kacprem Tekieli! Sportsmenka podzieliła się pięknym zdjęciem z uroczystości na swoim Twitterze. Zobaczcie, jak wyjątkowa była jej suknia ślubna! Wzięli ślub na biegunie, dziś są skłóceni. Oto historia relacji Michała Wiśniewskiego i Mandaryny Jak poinformowała szczęśliwa panna młoda, ceremonia odbyła się wczoraj, 24 września 2020 roku. „Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że na wszystko w życiu musi przyjść odpowiednia pora. Od wczoraj Justyna Kowalczyk-Tekieli”, napisała pod fotografią, opublikowaną na Twitterze. Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że na wszystko w życiu musi przyjść odpowiednia pora. Od wczoraj Justyna Kowalczyk - Tekieli ❤️ — Justyna Kowalczyk - Tekieli (@JuiceKowalczyk) September 25, 2020 Wielbiciele sportsmenki są zachwyceni jej wyborem kreacji ślubnej. Justyna Kowalczyk wyszła za mąż w czerwonej sukni, a w ręku trzymała bukiet słoneczników. Wyglądała zjawiskowo, a pomysł na tak odważną stylizację na pewno zainspiruje fanki biegaczki narciarskiej do słusznych eksperymentów z modą. Justyna Kowalczyk i Kacper Tekieli spotykają się od ponad roku. Rzadko wtajemniczają media i fanów w swoje życie prywatne, ale było wiadome, że para planowała pobrać się w maju tego roku, jednak ze względu na epidemię koronawirusa datę zmieniono. Zakochani postanowili wziąć ślub w tajemnicy. Serdecznie gratulujemy i życzymy wszystkiego, co najlepsze! @
.
  • 84my41knfq.pages.dev/377
  • 84my41knfq.pages.dev/975
  • 84my41knfq.pages.dev/763
  • 84my41knfq.pages.dev/361
  • 84my41knfq.pages.dev/415
  • 84my41knfq.pages.dev/102
  • 84my41knfq.pages.dev/439
  • 84my41knfq.pages.dev/888
  • 84my41knfq.pages.dev/990
  • 84my41knfq.pages.dev/242
  • 84my41knfq.pages.dev/808
  • 84my41knfq.pages.dev/54
  • 84my41knfq.pages.dev/706
  • 84my41knfq.pages.dev/297
  • 84my41knfq.pages.dev/100
  • kacper tekieli małgorzata lebda